Słowacka kolej 9 lat temu – okiem czytelnika
Czworo podróżników: Rafał, Maciek oraz małżeństwo Marcin i Magda postanowiło udać się w pierwsze dni maja 2003 roku na Słowację. O tym jak prawie nie dostali zawrotu głowy i jak za 15 zł jechali kuszetą przez całą Słowację przeczytacie poniżej.
Wyjazd (Warszawa Centralna – Skalite 418 km)
1 maja wieczór – warszawski dworzec: zaczynamy. Zajęliśmy sobie miejsca w prawie pustym błękitnym, klimatyzowanym wagonie węgierskim w pospiesznym „Batory” do Budapesztu ciągniętym przez EP-09 ruszyliśmy w kierunku Katowic. Tam zamieniono „dziewiątkę” na dwie „siódemki”, pomimo, że nasz pociąg nie był wcale długi (dwie węgierskie dwójki, trzy polskie, trzy sypialne – jeden do Bratysławy i wagon rosyjski). Zapewne dołączają dwa loki, ze względu na potrzebną dużą moc w czasie górskiej wspinaczki.
Skalite: 0 km
Powoli minęliśmy granicę, zaraz za nią pierwszy tunel, ale w Czadcy spóźnienie było przeszło pół godzinne, zaś w Żylinie już przekroczyło 40 minut. O 4:40 mieliśmy ruszyć do Vrútków ale wylądowaliśmy na stacji przesiadkowej za dziesięć piąta. Okazało się, że pospieszny (425 „Laborec”) z Pragi do Koszyc też jest spóźniony – jakieś 20 minut – i, że nim jednak pojedziemy. Miła pani w kasie sprzedała nam 4 kuszety na nocny pociąg i o 5:10 ruszyliśmy w kierunku wschodnim, wzdłuż Wagu. Trasa jest piękna, po obu stronach widać góry zalesione drzewami liściastymi, ruiny zamku, mijamy dwa tunele, tory łagodnie wiją się wzdłuż rzeki, a sam wjazd do Vrútków bardzo ładny – w oddali widać Małą Fatrę. Na stacji ładny i zadbany budynek, zawiadowca wskazał nam nasz pociąg i o 5:31 ruszyliśmy w „motoriczce” 851 002 – 4 w kierunku Diviaków. Jedziemy dwutorową trakcją spalinową – rozległą doliną, po obu stronach w głębi widać góry, mijamy wioski nad którymi dominują kościoły z wysokimi wieżami. Jest zielono i cudownie. W Diviakach zastajemy odnowiony zielony budynek dworcowy, 851 008 – 3 na nas już czeka, robimy kilka zdjęć. Za Turčianskimi Teplicami pniemy się wysoko w górę. Jedziemy zboczami zalesionymi iglakami. Pierwsza stacja w górach to Čremošné – znów ładny budynek. Zaraz za nią zaczyna się długi tunel, w którym jesteśmy kilka minut! Mijamy kolejne tunele i stacje: Harmanec Jaskyňa, Harmanec, gdzie pociąg stoi na ogromnym zboczu. Dalej widać stację na dole, jakieś 200 metrów pod nami, zaraz tam będziemy. Tak, to Ul’anka. W sumie minęliśmy 22 tunele między Čremošné a Bańską. Wspaniale!
Bańska Bystrzyca:140 km
Wylądowaliśmy tutaj o 7:30. Szybko trolejbusem przemieściliśmy się w kierunku centrum. Znaleźliśmy tam ludową jadłodajnię, gdzie zamówiliśmy 4 posiłki, m. in. gulasz i knedle i za wszystko zapłaciliśmy 255 SK. Starówka jest bardzo ładna. Długi i szeroki rynek opada lekko w dół. Jest tam kilka atrakcji m. in. kościół św. Franciszka Ksawerego, gdzie byłem na mszy, stary ratusz, fontanna, kościół św. Elżbiety i oczywiście pomnik żołnierzy sowieckich – w dobrym stanie z gwiazdami (podobnymi do tych na fladze UE, czyli złotymi) i innymi „symbolami”. Starówka jest otoczona pięknymi zalesionymi wzgórzami. U stóp jednego z nich są tory i znajduje się przystanek Bańska Bystrzyca Miasto, z którego chcemy podjechać na główną stację, ale okazuje się, że nasz pociąg tam staje. Oczywiście rychlik 811 „Horehronec” przybywa punktualnie. Z czerwonych wysprejowanych dwójek wysiada mnóstwo dzieci, a my zajmujemy miejsce zaraz za lokomotywą (754 055 – 2) i ruszamy znów szeroką doliną, mając góry po obu stronach. Jedziemy linią jednotorową. Na stacji Slovenská L’upča obserwujemy ładny zamek, zaś w Breźnie ciekawą dzielnicę cygańską. Po zadbanych torach z betonowymi podkładami pociąg jedzie bardzo szybko. Zbliżamy się do Niżnych Tatr, gdzie leży jeszcze śnieg, dolina się zwęża za Czerwoną Skałą, mamy las iglasty po obu stronach. W pewnym momencie, za Telgártem minęliśmy tunel i piękny most. Dalej mijamy położoną w dole piękną wieś z czerwonymi dachami, mijamy tunele, las iglasty, skały. Pociąg pędzi jakieś 90 – 110 km/h. Jesteśmy teraz w Słowackim Raju, za stacją Dobšinská L’adová Jaskyňa (Dobszyńska Jaskinia Lodowa), jest jak w Alpach, nic tylko tunele, skały, las, czysty potok. Fascynująca trasa przez Słowację. W Dedinkach jest sztuczna zapora, przez to potok jest bardzo szeroki – jak zalew z zieloną wodą. Mijamy stację Mlynki – tu koniecznie trzeba przyjechać na narty. W Mniszku mijamy pociąg do Hnilca, składający się z pięciu małych „motoriczek” 810 (lub 011 w oznaczeniu kolei słowackich), siedzi w nim sporo osób o ciemnej karnacji, zapewne Cyganie. W Gelnicy oglądamy dwa ładne pałace, biały kościół z wieżą, kilka starych domów i oczywiście bloki. W ogóle pociąg szybko jedzie po tych łukach, jakieś 100-120 km/h. Łącznie minęliśmy 9 tuneli.
Margecany: 320 km
Punktualnie o 13:45 jesteśmy na stacji węzłowej Margecany. Maszynista wysiada z naszej lokomotywy i zaczyna ją czyścić, z kolei elektryczna 163 zabiera nasz pociąg do Koszyc. Brakuje nam jadłodalni. W efekcie, po kilkunastominutowym błąkaniu się po wsi, jemy coś ze spożywczego a Magda i Maciek sałatki z… cukierni, gdzie oprócz słodkości można kupić jeszcze wódkę i kiełbasę. Odkrywamy, że jeżeli jest szyld „Hostinec”, to nie ma tam jedzenia tylko alkohol. Jednak musi być napisane „Jedlo” najlepiej l’udové… ale nie w „Marcepanie”, jak nazywamy to nieszczęsne miejsce. A maszynista ciągle czyści swojego loka. Mija nas towarowy z podwójną 131 na przedzie a zaraz pojawia się R 602 „Čignov” z prowadzącym lokiem 363 na przedzie. Pociąg jest długi i ma czyściutkie wagony. Za Spiską Nową Wsią (miastem) widać Tatry. Wyglądają jak mur z białymi szczytami na końcu płaskiego terenu, znowu zaliczamy tunel. Pędzimy jakieś 120 –140 km/h, mijamy Poprad, gdzie jest zupełnie płasko i rozciąga się piękny widok na Tatry.
Sztrba: 405 km
Czysta i elegancka stacja, budynek znowu zielony. Na górnym poziomie stoją dwa zębate wagoniki 905 951 – 0 oraz 405 951 –5, szwajcary rocznik 1970 z mojego ulubionego Winterthur (mieszkałem pod tym miastem w wakacje ’95). Punktualnie zaczynamy się wspinać do Szczyrbskiego Jeziora. Kąt jest taki, że siedzimy bardzo pochyleni do tyłu. Bardzo fajne uczucie. W Szczyrbskim czeka już nowa „elektriczka” (425 960 – 2) z szarymi fotelami i znaną nam trasą jedziemy do Smokowca. Tam przesiadamy się w 963 – 6 oraz 951 –1, tym razem z błękitnymi fotelami i zjeżdżamy do Popradu. Ładne są te nowe „elektryczni”, które zupełnie zastąpiły stare i wysłużone pojazdy TEŽ-u (Tatrzańskich Kolei Elektrycznych). Miejmy nadzieję, że wyremontują w przyszłości tory i będą jeździły ciut szybciej.
Poprad: 439 km
Duży ruch panuje na tej stacji. Jest tablica wmurowana dokładnie 2 maja któregoś tam roku. Czekając na nasz „rychlik” czyli pociąg pospieszny oglądam różne składy, m. in. dość osobliwy 460. W pewnym momencie wjeżdża biało-blękitny lok 363 146 – 2 i ze składem 609 „Spišan”, zajmujemy miejsce w starszawym czerwonym wagonie i jedziemy w kierunku Koszyc. Przejeżdżamy przez wcześniej mijane wsie i miasta, za „Marcepanem” jest znowu długi tunel i jeden krótki, potem skały i szeroką doliną, z lasem liściastym na zboczach gór, zbliżamy się, pędząc jakieś 140 km/h, do tego starego miasta.
Koszyce: 540 km
Trudno w kilku zdaniach opisać to urocze miasto. Najciekawszy jest długi rynek, z katedrą w środku, wokół której toczy się życie. Siedzimy przy fontannie, która tańczy jak jej zagrają, piwo jest tylko po 2,5 zł… Tłum ludzi, bardzo kolorowo, radośnie. Spacerujemy trochę po starówce, jemy sobie coś, niestety w barze samoobsługowym a nie w jadłodajni i przed 23:00 wracamy na dworzec, koło którego jest piękny park ze starodrzewem. Zajmujemy miejsca w rychliku 800 „Pol’ana”. Mamy 4 miejsca w kuszecie, składamy pozostałe dwa łóżka i kładziemy się spać. Pociąg jedzie przez niziny, ale my nie mamy prawa tego widzieć. Tylko Magda nie może zasnąć, męska część wycieczki odsypia w najlepsze. Budzimy się przed 6:00, z łóżek robimy oparcia i siedzimy sobie wygodnie podziwiając przedmieścia stolicy Słowacji.
Bratysława: 982 km
Na dworzec wprowadza nas czerwono-żółta lokomotywa 240 142 – 0, jesteśmy punktualnie na miejscu. Pół do siódmej miasto jest zupełnie puste i pachnie wiosną. Starówka pnie się do góry, na samym szczycie króluje zamek, ale nie mamy siły się wspinać, patrzymy na szybki prąd Dunaju, ktoś z naszej czwórki chce płynąć z prądem w kierunku Wiednia, ja jednak obstaję, że w dół to raczej jest przeciwny kierunek niż Austria. Małżonkowie znajdują sobie nocleg – Magda jest na tyle zmęczona, że dopiero następnego dnia udadzą się w dalszą drogę. Łazimy trochę po mieście, tradycyjnie już w jadłodajni jemy posiłek, tym razem jem Strapačky – ciasto z kapustą. Kupuję jeszcze prezent dla córki Madzi (w 2012 roku mam już pięcioro dzieci, wówczas było jedno) i o 11:00 rozstajemy się w Bratysławie. O 11:50 siedzimy z Maćkiem w rychliku 607 „Liptov” w kierunku północnym. Dość tłoczno ale czerwony, odnowiony pociąg jest dość długi, więc nie ma problemu z miejscami. Wysiadamy po drodze w Trnawie, gdzie jest dość ładna starówka, deptak i kościoły a także fragmenty murów miejskich. Koło dworca jest stadion Spartaka, gdzie tego dnia będzie mecz 1. ligi słowackiej. Jemy obiad na dworcu (ja polievkę czyli zupę z kapusty za 16 SK) i o 14:30 łapiemy „Spišana” (tego samego, którym poprzedniego dnia jechaliśmy 101 km z Popradu do Koszyc) i jedziemy dalej. Za Trnawą cały czas równina, w oddali widać Karpaty. Widok jest ciekawy – jest zupełnie płasko i tylko widać gdzieś hen daleko w głębi wzgórza po obu stronach doliny. Od Nowego Miasta nad Wagiem zaczynają się góry, oczywiście porośnięte lasami liściastymi, z wystającymi skałami.
Jesteśmy w Trenczynie. Miasto jest bardzo ładne. Oczywiście nad starówką góruje zamek. Wspinamy się na górę ale wejście jest nieczynne. Z tarasu koło kościoła podziwiamy czerwone dachy. Schody prowadzące w dół są zrobione z kostek… drewnianych. Jest sobota, czyli dzień ślubów i przygrywającym im śmiesznych orkiestr. Jeszcze widzimy plującą fontannę i wracamy na dworzec. Urocze to było miasto.
Pociąg nr 707 „Váh” , z lokiem 362 002 – 8, wiezie nas w kierunku znanej już stacji. Im bliżej Żyliny, tym więcej gór.
Żylina: 1185 km
Właśnie teraz, po ponad 36 godzinach podróży, zatoczyliśmy koło. Wsiadamy do osobowego 7865 z zielonymi wagonami typu Bh. Co ciekawe są one dobrym stanie, mimo, że jest napisane, że z NRD-ówka pochodzą. Każdy wagon ma dwie pary szerokich pomarańczowych drzwi oraz dwie trójoknowe części na końcach i jedną sześciooknową w środku. Za Vrútkami mijamy centrum naprawcze taboru słowackiego, przed Kral’ovanami widzimy piękne jezioro w górach otoczone lasem na stromym zboczu. Tu i ówdzie sterczą skały. Przesiadamy się w 7917 i jedziemy z Kral’ovanów w kierunku stacji Trstená, a siedzimy w podwójnych „motoriczkach”: 811 003 – 3 i 011 868 – 7. Trasa jest piękna, zaczyna się tunelem, dalej jest wąska dolina i wysokie góry, pociąg jedzie powolutku, panuje familiarna atmosfera, kolejarze po służbie grają w karty i sobie popijają, pasażerowie mają kartonikowe bilety.
Oravský Podzámok: 1251 km
Jesteśmy tu chwilę. Zamek rzeczywiście robi wrażenie – ma kilka baszt, na różnych poziomach i tkwi mocno na skale panując nad okolicą. Na nas już czeka 7918 (dwie motoriczki 011), tym razem w środku zamiast kanap miękkie zielone fotele z oparciami, dość tłoczno. Jesteśmy z powrotem w Kral’ovanach. Ponieważ mamy dużo czasu do odjazdu, decydujemy się pojechać na pożegnalne piwo do Liptowskiego Mikulasza. Osobowy 7809 z sześcioma bezprzedziałowymi zielonymi wagonami (tym razem drzwi na końcu pociągu) przyjeżdża punktualnie i bez obaw ruszamy w przeciwną stronę.
Liptowski Mikulasz: 1322 km
Spotykamy tutaj skład, którym kilka godzin wcześniej jechaliśmy z Żyliny. Poza tym brakuje nam 39 km, żeby w Sztrbie zamknąć pętlę (udało się to w 2006 roku, ale to już inna opowieść). Na ulicach jest pusto ale w jednej knajpce można usiąść i traci się tam wrażenie wymarłego miasta. Wychodzimy tuż przed odjazdem naszego pociągu, Maciek chce w ogóle iść w przeciwną stronę, ale na szczęście szybko znajdujemy drogę powrotną na dworzec i łapiemy tam R 424 „Laborec”. Jest pusto, szybko więc zasypiam. Budzę się na chwilę w Kral’ovanach a potem błyskawiczna przesiadka w Żylinie (pociągi wjeżdżają w tej samej minucie, na ten sam peron, tylko z przeciwnych stron).
Tym razem kładziemy się w polskich dwójkach – rezygnujemy z eleganckich węgierskich bezprzedziałówek. Na szczęście jest czysto, choć tu i tam walają się papiery, a co najważniejsze aż do samej Warszawy będziemy sami w przedziale. Około północy z trzeciego na czwartego maja opuszczamy Żylinę.
Skalite: 1449 km
Jak się okazuje prawie 1500 km po Słowacji jest za nami. Pociąg stoi dłużej, przez to będzie miał opóźnienie w Warszawie. Po długich kontrolach wjeżdżamy do Polski i znowu kładziemy się spać. Budzę się na chwilę w Bielsku, potem około 5:20 jesteśmy w Zawierciu i już od tego momentu sobie siedzę a Maciek będzie spał prawie do samej Warszawy. Wtedy też Magda i Marcin wsiadają do „Gorala”, którym podążą za nami do Katowic i dalej przez Koluszki do Warszawy, żeby być w stolicy po południu. A my o 7:20 (czyli 20 minut do tyłu) kończymy naszą przygodę na Centralnym… z tym, że ja jeszcze wracam do domu nieśmiertelnym EN57.
A na Słowacji pociągi się nie spóźniają.
Rafał Kolep
Poniżej fotka trzydniowego biletu Euro-Domino (do lat 26) na Słowację za trochę ponad 100 zł oraz poczwórnej słowackiej kuszety za około… 60 zł. Takie to były czasy raptem 9 lat temu.
Obecnie bilet młodzieżowy (do lat 25) kosztuje 51 euro, a miejsce w kuszecie czteroosobowej 8 euro (choć jeszcze jesienią ubiegłego roku cena była 4,5 euro)
Aktualne cenniki:
http://www.slovakrail.sk/sk/vozne-lozkove-a-lezadlove
http://www.wgske.sk/stranka/ubytovacie-vozne/stranka/cennik/
http://www.interrailnet.com/interrail-passes/one-country-pass/slovakia
Co przy obecnych cenach euro już nie wychodzi tak atrakcyjnie, jak w czasach korony słowackiej.
Jednakże zdecydowanie polecam podróże koleją u naszych południowych sąsiadów, zwłaszcza po środkowej Słowacji. Niezapomniane wrażenia gwarantowane.{jcomments on}